top of page

Misjonarz Jan Ewangelista Krawczyk OCD

                       Trzeci dzień rekolekcji pragniemy z Maryją przeżyć trzy Wieczerniki.


        1. Wieczernik Eucharystii i Kapłaństwa
        2. Wieczernik  Zmartwychwstania a jeszcze wcześniej Wielkiej Soboty
        3. Wieczernik Zesłania Ducha Świętego


Pierwszy streszczający się w tych słowach: nauczyciel pyta gdzie jest izba, żebym mógł spożyć Paschę z moimi uczniami.
Drugi Wieczernik streszcza się w słowach: byli razem zamknięci  z obawy przed Żydami razem z Maryją.
Trzeci ten Zmartwychwstania: przyszedł do nich mimo drzwi zamkniętych. Stanął po środku i rzekł: Pokój Wam.
I wreszcie ten z Zesłania Ducha Świętego: przebywali razem  na modlitwie wraz z Maryją i Niewiastami.
Maryja przeżyła całe życie ziemskie Jezusa nie ulega wątpliwości ale przeżyła całe też nasze życie i przeżyje wszystkie tajemnice.


Wieczernik  jest miejscem w którym Maryja uczy nas nie tylko gromadzić się wokół Jezusa i Eucharystii jak Kapłaństwo i Służyć , bo służyła ale szczególnie w Wielką Sobotę gromadzi nas gdy dotyka nas cierpienie Krzyża, gdy nas rozprasza i przeciera przez sito zły duch tak jak to zrobił z uczniami.  Szymonie szatan domagał się żeby Was przesiać wszystkich przez sito ale ja prosiłem żeby nie ustała Twoja  wiara. Gdy się nawrócisz umacniaj swoich braci. I Maryja gromadzi pod skrzydłami w Wielką Sobotę właśnie rozproszonych,  tych którzy są pozbawieni nie tylko Jezusa do którego  przylgnęli także i naturalnymi zmysłami i nie sądźmy, że tam była nadprzyrodzona tylko  i wyłącznie przeczysta miłość na najwyższym poziomie. Nie. Do Jezusa przywiązywano się czysto  naturalnym sposobem, gdyż Chrystus jest w ciele i był w ciele. Dopiero św. Paweł mówi  jeśli był w ciele to dziś już Go takim nie znamy bo jest to Syn Boży, który wstąpił do Nieba.


Jeśli więc z Maryją chcemy przeżyć ten czas chciejmy Ją odnaleźć w każdym z tych etapów, bo w tym Wieczerniku dokonały się największe tajemnice przejścia  od śmierci do życia. I nie tylko do życia ale do uzbrojenia, do  bycia uzbrojonym Mocą z wysoka, by być posłanym, by stać się świadkiem. Będziecie świadkami a więc nie tylko będziecie zbawieni . Będziecie świadkami mojego zbawienia. Chrześcijanin nie ma głosić swojej teologii i swojej filozofii i swoich wymysłów.  Ma głosić Ewangelię Bożą a więc, że sam został zbawiony  przez Chrystusa i że inni mogą być przez Chrystusa zbawieni. Tego uczy nas Maryja i do tego nas pociąga. Jeżeli w zakonie Karmelitańskim  Szkaplerz święty, który  swego czasu był nawet czczony w sposób materialny  jest znakiem, to jest znakiem wewnętrznych duchowych rzeczywistości. I podkreślamy w historii i duchowości Karmelu , że ma cztery ważne znaczenia. Są inne ale te są najważniejsze. Pierwsze znaczenie to to, że Szkaplerz oznacza samą osobę Maryi i to co Maryja ze sobą przynosi. A przynosi ze sobą Jezusa. Dlatego też kto przyjmuje Szkaplerz przyjmuje  Maryję do siebie jak Jan pod Krzyżem ale przyjmuje Jezusa w Maryi, Jezusa z Maryją i Jezusa przez Maryję.

RAJ NA ZIEMI, WŚRÓD LASÓW BANANOWYCH
Gahunga 15 wrzesień 2001 r.

     Wieczorem dotarłem do mojej ziemi obiecanej (…) - "raju na ziemi" wśród lasów bananowych. Rzeczywiście Bóg sam uczynił ten zakątek i pobłogosławił ten kraj. Nie tylko bólu tu wiele, ale i pełno Bożej obecności.



Śpieszę donieść, że szczęśliwie dotarłem do Kigali. Razem z o. Marcinem i o. Damianem, o. Andrzejem i s. Mirosławą zawitaliśmy do Sióstr od Aniołów, gdzie szczęśliwie przespałem pierwszą noc na afrykańskiej ziemi. We środę 12.09. przez cały dzień jechaliśmy do Gahungi, zwiedzając wszystko co się dało. Wieczorem dotarłem do mojej ziemi obiecanej (…) - "raju na ziemi" wśród lasów bananowych. Rzeczywiście Bóg sam uczynił ten zakątek i pobłogosławił ten kraj. Nie tylko bólu tu wiele, ale i pełno Bożej obecności. Czuję się świetnie. O. Marcin roztoczył nade mną ojcowską opiekę, duchową, praktyczną i braterską. O. Damian wprowadza w życie Delegatury, a br. Ryszard w tajniki codziennych zwyczajów naszych czarnych braci. Więcej tu ciszy i czasu na modlitwę niż w całej Polsce. Ludzie rzeczywiście biedni, ale życzliwi i dobrzy. Dużo śpiewają. Lubią grać i bawić się. Dziś rozegraliśmy pierwszy mecz piłki z chłopcami. Grają zespołowo. Zabawa super. Znalazłem tu wiele wspólnego z Polską: kury, kaczki, koty, muchy, komary, wróble, nie mówiąc o jarzynach. Bóg mi błogosławi i strzeże. Ufam, że i dalej poprowadzi (…). Z Jezusem!





OJCZE USIĄDŹ. USPOKÓJ SIĘ. BÓG PRZECHODZI
Sierpień 2003 r.

     Imana tzn. Bóg daje nam wszystko. Daje nam dzieci, to jest dar od Niego. Jeśli Bóg go zabrał to znaczy, że Bóg wie, co jest dla niego dobre. On chce Go mieć u siebie. U Niego jest lepiej. Tu jest bieda - sam widzisz. Tu jest głód, tu jest nędza, a tam będzie szczęśliwy. Ja go oddałem, pobłogosławiłem i jest Jego.



"Panie, jeżeli Ty domu nie zbudujesz na próżno trudzą się ci którzy go wznoszą". PS 127

     Jest to niezwykła tajemnica, którą Bóg dał mi poznać od czasu, gdy pojechałem do Afryki. Wszystkie możliwe środki, wszystko, czego się nauczyłem w Polsce musiałem spokojnie odłożyć na bok. Nowy świat, nowi ludzie, nowa kultura, nowe myślenie, Wtedy dopiero poznałem, że jeśli Pan domu nie zbuduje, czyli nie zbuduje czegoś zupełnie nowego w moim życiu, to na próżno się trudzę, chociaż to buduję. Czyli na próżno trudzę się przy nauce języka, zwyczajów, tradycji, historii. Na próżno się trudzę, bo jeśli Pan mnie nie wspomoże, jeżeli Pan mi nie pobłogosławi, jeśli Bóg nie będzie ze mną, jeśli On nie utwierdzi moich kroków w tym, co się Jemu podoba, na próżno się trudzę.

     W Gahunga spotkałem mężczyznę, który miał ośmioro dzieci. Kiedy przyszło na świat dziewiąte dziecko, ucieszył się jeszcze bardziej. Mieć dużo dzieci to dla nich największe bogactwo. Więzi rodzinne są dla nich bezcenne. Są cenniejsze niż srebro i złoto. Jeśli zapraszają przyjaciół, nie żałują pieniędzy, żeby ich ugościć. Stawiają i dzielą się wszystkim tym co mają, choćby mięli garstkę grochu, to ugotują i podzielą się nią z przybyszem, choćby nawet był obcy. Ich gościnność jest niezwykłą cnotą, jest po prostu czymś naturalnym.

     Z powodu biedy i suszy, która się przedłużała, dzieci i żona tego mężczyzny zaczęły chorować. Gdy umierało dziecko, chyba najbardziej przez niego kochane, przybiegł na naszą misję, prosząc o pomoc. Zawieźliśmy je do szpitala, ale stwierdzono, że jest już za późno. Malaria, która jest tam rzeczą codzienną jak u nas grypa, gdy jest nieleczona powoduje śmierć. Tak było w przypadku tego chłopca. Ale to co było dla mnie szokujące, to spokój z jakim ten mężczyzna i żona to przyjęli. Żadnych dramatów, żadnego teatru. Po prostu: umiera. Ona wzięła go na ręce, on go pobłogosławił, ucałował, złożył na łóżku i tak pozostali bez słowa. Ja w pierwszym momencie mówię: Rób coś chłopie, przecież ci dziecko umiera. On zaś do mnie: Ojcze usiądź. Uspokój się. Bóg przechodzi. To odpowiedź tego mężczyzny. W momencie, kiedy ten chłopiec umierał nie było żadnej histerii, jak nieraz ktoś się rzuca na trumnę i płacząc wyraża więzi, jakie go łączyły ze swym najbliższym. Chce go zatrzymać, chce mieć go jeszcze, chce go ożywić, chce go ocalić, chce go wyrwać z ziemi, jakby wydobyć. Ten człowiek był zgodzony z tym, co Bóg chce zabrać. Potem pytałem, dlaczego tak reaguje, dlaczego jest taki cierpliwy, skąd bierze ten pokój? Wtedy mi wytłumaczył - to jest jedna z tych głębi duchowości Rwandyjczyka - mówi Imana tzn. Bóg daje nam wszystko. Daje nam dzieci, to jest dar od Niego. Jeśli Bóg go zabrał to znaczy, że Bóg wie, co jest dla niego dobre. On chce Go mieć u siebie. U Niego jest lepiej. Tu jest bieda - sam widzisz. Tu jest głód, tu jest nędza, a tam będzie szczęśliwy. Ja go oddałem, pobłogosławiłem i jest Jego. Oto całkowity wewnętrzny pokój. Chodzi o wielką ufność, o powierzenie się Bogu, o zgodzenie się z tym trudem, cierpieniem, wysiłkiem, który jest naturalny. Trzeba trudzić się przy budowie domu, trzeba trudzić się by jeść chleb. W tym trudzie nie jesteśmy sami. Bóg jest tym, który z nami współpracuje.





BOŻE URATUJ MNIE
12 październik 2001 r.
    
Sytuacja bez wyjścia. I w takich sytuacjach stawia nas Bóg. Co zrobił ten chłopak? Zamknął oczy i powiedział: Imana ibagu mugisza. To znaczy: Boże uratuj mnie. W tym momencie, gdy wypowiedział te słowa, powiał od przeciwnej strony wiatr.



Przywiozłem obraz, który streszcza to, co mnie zafascynowało w duchowości Rwandyjczyków i który spotkałem w Kigali w stolicy, gdy rankiem 12 września wyruszaliśmy w stronę Gahungi. Chciałem zadzwonić do domu i gdy poszedłem szukać telefonu na frontonie zakładu fryzjerskiego był namalowany obraz.

     Legenda zilustrowana na tym obrazie, opowiada o tym, że pewien chłopiec chcąc zrąbać drzewo na opał, wziął siekierę i poszedł nad brzeg rzeki ściąć drzewo. Gdy już niemal kończył, nagle z lądu wyskoczył lew, który rzucił się na niego. Chłopak w te pędy wdrapał się na drzewo. Gdy już sobie umyślił, ze przychyli drzewo i skoczy do wody nagle zobaczył, że z wody wypływa krokodyl, który się zbliża, żeby go pożreć gdy tylko spadnie. Wtedy ostatnim ratunkiem było wspiąć się na drzewo i jakoś przeczekać. Gdy już się wspiął nagle z drugiej strony drzewa wysunął się wąż, żeby go ukąsić. Sytuacja bez wyjścia. I w takich sytuacjach stawia nas Bóg. Co zrobił ten chłopak? Zamknął oczy i powiedział: Imana ibagu mugisza. To znaczy: Boże uratuj mnie. W tym momencie, gdy wypowiedział te słowa, powiał od przeciwnej strony wiatr. Taki wiatr jak jest w Rwandzie, nie taki zefirek jak u nas. Tutaj to nie są wiatry. Tam gdy jest wiatr, to drzewa gną się po samą ziemię. A potem wstają. Drzewo przewróciło się na stronę lwa, uderzyło lwa z całej siły, lew zaryczał w taki sposób, że krokodyl się wystraszył i odpłynął, a przygnieciony przez konary wąż posunął się wzdłuż brzegu i uciekł. Chłopak wziął siekierę skończył rąbać drzewo zabrał je i błogosławiąc Imanę wrócił do swojego domu. W ten sposób streszcza legenda serce religijności Rwandyjczyków.



 

KOCHAM MÓJ KOŚCIÓŁ KATOLICKI - ZA PRAWDĘ!
Październik 2001 r.

     Dał mi Jezus na własne oczy zobaczyć i poznać prawdziwych pogan, a którzy nie słyszeli o Jezusie, żyją w ciemnościach i niewoli szatana. Zostałem posłany (por. Ez 2,5) do ludu o mowie nierozumnej, o trudnym języku. Zostałem posłany do wielu narodów (aż po krańce świata), których słów nie rozumiem, ale oni chcą mnie słuchać. Gdybyście to widzieli, jak przez wasze modlitwy i cierpienia ofiarowane za mnie i innych misjonarzy Duch Św. otwiera i pociąga tych ludzi do wiary! To są prawdziwe cuda! One dokonują się bez słów.



Łaska i miłosierdzie od Boga Ojca i od Pana Jezusa przez Ducha Św. niech napełnią Wasze serca i umysły. Spieszę Wam donieść radosną nowinę, że od 11.09.01 jestem już na ziemi afrykańskiej. Dzięki Waszym modlitwom, pełnym miłości i ufności, nie tylko przygotowania, ale rozstanie z Wami, bliskimi, ojczyzną przeżyłem w pokoju. Z wielką życzliwością zostałem przyjęty przez o. Damiana (delegata o. Prowincjała), o. Marcina i br. Ryszarda Żaka w naszym klasztorze i placówce misyjnej GAHUNGA (najdalej wysuniętej na północy Rwandy). Tutaj będę żył i uczył się języka kiniarwanda do połowy października. Później pojadę na kurs j. francuskiego oraz kiniarwanda. Dzięki o. Marcinowi - obecnie proboszczowi naszej misyjnej parafii - poznałem kilka podstawowych słów i zwrotów w języku naszego ludu. Odprawiałem 16.09.2001 r. pierwszą Mszę Św. w parafii razem z o. Marcinem i dzięki o. Damianowi poznałem naszych czarnych ministrantów i dzieci. Są naprawdę biedni materialnie, żyją ubogo, ale potrafią się cieszyć i bawić wspólnie, potrafią się modlić i śpiewać dla Boga i tańczyć dla Niego. Br. Ryszard zaprowadził mnie także tej niedzieli (16.09) na spotkanie Odnowy Charyzmatycznej, gdzie był moim tłumaczem. Słowo Boże działa w sercach ludzi bez względu na rasę, kolor skóry czy język. Wystarczy tylko dobre serce pełne wiary i głodu Boga. Oni potrafią słuchać Słowa Bożego tak samo, jak było to po wiele razy naszym udziałem w Przemyślu, gdyśmy na modlitwie i słuchaniu trwali po 3-4 godz. Oni spotykają się raz w tygodniu w niedzielę - od 9.00 rano do 16.00 po południu. W tygodniu pracują w polu. Brakuje im wody, czasem pożywienia, śpią na matach w domach z liści, gliny, bambusów, chodzą w podartej, brudnej odzieży, ale gdy spotkają misjonarza, są gotowi słuchać o Bogu, śpiewać, modlić się z nim. Gdybym tylko umiał mówić w ich języku !

     Coraz bardziej dociera do mnie Słowo Boże, że Jezus "ustanowił mnie sługą i świadkiem Jego zmartwychwstania". On mówi: "Obronię cię przed ludem i przed poganami, do których cię posyłam, abyś otworzył im oczy i odwrócił od ciemności do światła, od władzy szatana do Boga. Aby przez wiarą we Mnie otrzymali odpuszczenie grzechów"​
(Dz 26,16-18).

     Rzeczywiście bowiem dał mi Jezus na własne oczy zobaczyć i poznać prawdziwych pogan, a którzy nie słyszeli o Jezusie, żyją w ciemnościach i niewoli szatana. Zostałem posłany (por. Ez 2,5) do ludu o mowie nierozumnej, o trudnym języku. Zostałem posłany do wielu narodów (aż po krańce świata), których słów nie rozumiem, ale oni chcą mnie słuchać. Gdybyście to widzieli, jak przez wasze modlitwy i cierpienia ofiarowane za mnie i innych misjonarzy Duch Św. otwiera i pociąga tych ludzi do wiary! To są prawdziwe cuda! One dokonują się bez słów. To są cuda przez modlitwę i ofiarę w głębiach dusz ludzkich. Dlatego też, jak w prawdziwym misyjnym nowicjacie, zanurzam się w modlitwie różańcowej i rozważaniu Słowa Bożego, w adoracji i studium języków, by wyprosić dla siebie łaskę oczyszczenia, przebaczenia i namaszczenia Duchem Św., a dla moich braci pogan łaskę wiary i posłuszeństwa Bogu Jezusa Chrystusa. W naszej parafii działają też sekty. Są agresywni świadkowie Jehowy, Adwentyści Dnia Siódmego, Zielonoświątkowcy i inni. Jakże wielką rolę mają tu do odegrania katecheci, prawdziwi świeccy misjonarze. To oni chodzą od domu do domu, delegowani z naszej parafii, by ewangelizować pogan i umacniać wiarę ochrzczonych. Nie jest im łatwo, gdyż żyją w środowisku pogańskim, gdzie żywe są jeszcze kulty obce Ewangelii. Dlatego proszę Was wszystkich i każdego z osobna: nie ustawajcie w modlitwach za nas i za nasz lud, proszę Was o cierpienia, trudy, przeciwności znoszone z cierpliwością, a ofiarowane za nasz lud, który daje nam Bóg, aby był Mu posłuszny i uwielbiał Go życiem. To, co najważniejsze: módlcie się, abyśmy głosili i świadczyli o Prawdzie Jezusa, a poganie, aby Ją poznali, gdyż wiele herezji pojawiło się na świecie.

     Nie tylko w Polsce, ale i tu na misjach rozprzestrzenia się herezja, że równie dobrze mogą się zbawić ludzie żyjący w pogaństwie, jak i ci, którzy są katolikami, że wierząc w Buddę, Kriszne, Imane (imię Boga obecnych tu pogan) czy Jezusa - równie dobrze można dojść do Boga i być zbawionym. Jakże się ucieszyłem, gdy właśnie tu na misji w Gahundze w moje ręce wpadła deklaracja Kongregacji Nauki Wiary "Dominus Jesus", wydana na zakończenie Roku Jubileuszowego, która jasno definiuje: "Należy uznać za przeciwne wierze chrześcijańskiej i katolickiej te propozycje, które przyjmują możliwość zbawczego działania Boga poza obrębem jedynego pośrednictwa Chrystusa. Należy więc stanowczo wyznawać prawdę wiary katolickiej, że Bóg Trójjedyny ofiarował zbawienie i dokonał go raz na zawsze tylko w tajemnicy wcielenia, śmierci i zmartwychwstania Syna Bożego" (por. p. 13-15).
     Kościół określa jasno, że Jezus jest jedynym Panem i tylko w Nim wszyscy ludzie mogą, jeśli chcą, znaleźć zbawienie. On jest pełnią objawienia Boga.

     Druga herezja, z którą się nie mogłem zgodzić, a która jak zaraza ogarnia wielu katolików, nie tylko w Polsce, to przekonanie, że wszystkie religie są tym samym, że wszystkie Kościoły chrześcijańskie mają tę samą wartość i że to wszystko jedno w jakiej religii, w jakim Kościele, bylebyś był dobrym człowiekiem i dobrym wyznawcą. N I E ! Kościół jasno mówi: "Traktujemy inne religie świata z szacunkiem, ale odrzucamy przekonanie, że jedna religia ma tę samą wartość jak inna. Wyznawcy religii niechrześcijańskich - choć mogą otrzymać łaskę Boga - są obiektywnie w sytuacji bardzo niekorzystnej w porównaniu z tymi, którzy posiadają w Kościele katolickim pełnię środków zbawienia (p. 22). Sprzeczne z wiarą katolicką jest patrzenie na Kościół Katolicki jako jedną z dróg zbawienia, istniejącą obok innych, to znaczy równolegle do innych religii, które miałyby uzupełniać Kościół lub mieć taką samą wartość" (p. 21).

     Niektórzy twierdzą, że Kościół jest im do niczego nie potrzebny, że mogą zbawić się bez Kościoła Katolickiego lub, że jest obojętnym do jakiego Kościoła chrześcijańskiego się należy - byle być dobrym wyznawcą w tymże. A jednak prawda jest inna! I za to kocham mój Kościół katolicki - za prawdę! Za to, że w każdym czasie oddziela ją od fałszu. Deklaracja nie zaleca niczego, nic nie proponuje, nie pozostawia żadnej dyskusji. Ona określa i nakazuje wierzyć niezłomnie! W co?
"Należy stanowczo wierzyć w to, że pielgrzymujący Kościół Katolicki jest konieczny do zbawienia. Chrystus bowiem, który jest jedynym pośrednikiem, założył jeden apostolski Kościół i jest w Nim obecny. Wchodzi do Niego tylko ten, kto wyznaje tę samą apostolską wiarę, Eucharystię i jest posłuszny władzy biskupów, którą otrzymali od apostołów" (por. p. 17 i 20). Brak jedności chrześcijan jest raną dla Kościoła. "Jednakże należy stanowczo wyznawać jako prawdę wiary katolickiej, że jak jeden jest Chrystus, tak istnieje tylko Jeden Kościół Katolicki i apostolski" (p. 16). W innych Kościołach, choć istnieją pierwiastki Prawdy i Duch Św. w nich działa, jednak są one Kościołami trwającymi bądź w herezji, bądź w schizmie !

     Najlepszy kawałek jest na końcu Deklaracji i mówi, czym jest prawdziwy dialog międzyreligijny - nie tylko na misjach! "Dialog, choć stanowi część misji ewangelizacyjnej, jest tylko jednym z działań Kościoła w Jego misji do narodów. Równość, która jest podstawą dialogu, dotyczy równej godności osobistej partnerów (jako ludzi), nie stanowi jednak równości doktry- nalnej, ani tym bardziej równości Jezusa Boga - Człowieka w odniesieniu do założy- cieli innych religii" (p. 22)

     Tak więc mamy głosić zbawienie, które jest tylko w Jezusie, a do którego dotrzeć można i którym żyć możemy tylko w Kościele Katolickim w całej pełni. Taka jest prawda - z całym szacunkiem dla przemądrzałych, tchórzów, wolnomyślicieli, heretyków czy wątpiących. Ciesząc się tą Prawdą nieśmy ją radośnie wszystkim ludziom. Bo gdyby Bóg Ojciec nie posłał nam Jezusa i gdybyśmy nie otrzymali pojednania z Nim w Kościele Katolickim - aż dotąd trwalibyśmy w naszych grzechach i żylibyśmy w lęku przed karą wiecznego potępienia.

     Jak więc Bóg wam przebaczył w Chrystusie, tak proszę wszystkich, których skrzywdziłem słowem, myślą, uczynkiem czy zaniedbaniem, aby w imię Jego Miłości zechcieli mnie obdarzyć przebaczeniem, a uwolniwszy w swych sercach od kary - puścili na wolność i wraz ze mną zaangażowali się w misję Jezusa Chrystusa, naszego jedynego Zbawiciela i jedynej Radości. Nie wiem, czy przyjmiecie to z radością czy z obawą, ale wierząc w Waszą życzliwość i wiarę - wpisałem Was do wspólnoty naszych przyjaciół i dobrodziejów misji.​​​​​​​​​​​​​

     Wybaczcie, że piszę list okólny, ale brak mi zarówno czasu, jak i pieniędzy (na tyle listów).

Nie gniewajcie

się i zaufajcie: jesteście codziennie w mojej modlitwie całego Różańca. To wyście mnie posłali i z Wami tutaj poszedłem. Sam nieustannie odczuwam pomoc Waszych modlitw i osobiście przez modlitwę walczę o Was przed Bogiem. Dziękuję z góry za przebaczenie i Waszą wyrozumiałość. Jestem bowiem świadom, iż będąc wśród Was, nie okazałem w pełni świętości Chrystusowego kapłaństwa (za, co Bóg wie, żałuję głębi serca), dlatego proszę Was - módlcie się za mnie, abym rozpoczynając nowy etap mojego życia z Chrystusem przeżył go w zjednoczeniu z Nim, w pełni będąc Mu posłusznym. Jestem pewien, że modlitwa Wasza, choć mała i biedna, ale z miłości płynąca i z wiarą zanoszona, zdolna jest wspomóc mnie na tych krańcach świata, gdzie Bóg mnie postawił. Tak to wraz ze mną będziecie uczestnikami trudów i radości misjonarskiego życia. Polecam siebie i Was św. Teresie od Dzieciątka Jezus i św. Franciszkowi Ksaweremu i proszę, abyście codziennie i mnie polecali, zwłaszcza w Różańcu. Wszyscy powinniśmy pamiętać, że swój uprzywilejowany stan wszczepienia przez wiarę w Chrystusa i w Kościół Katolicki nie zawdzięczamy naszym zasługom ani pobożnemu życiu, ale szczególnej łasce Chrystusa, którą tu wśród pogan XXI wieku podziwiam.

     "Jeżeli więc z tą łaską Jezusa nie będziemy współdziałać myślą, słowem i uczynkami - nie tylko nie będziemy zbawieni, ale jeszcze surowiej będziemy osądzeni." (por p. 22) W Duchu Św. więc módlmy się nieustannie i nad tym czuwajmy, aby wyprosić dla siebie łaskę wytrwania i wzrostu w wierze aż do śmierci. Oby Jezus dał nam zmyć występki nasze przez miłość gorliwszą od naszych grzechów, całkowite oddanie Mu życia aż do przelania krwi naszej na świadectwo Jemu. Oby dane nam było w czasach złych, gdzie wzmaga się nieprawość i ziębnie miłość wielu, wytrwać w wierze i zaufaniu Chrystusowi, nie wstydząc się ani Jego, ani Kościoła, ani Krzyża Chrystusowego wobec pokolenia przewrotnego i odstępującego od Boga.

     Do kogokolwiek ten list trafi, niech czuje się zaproszonym przeze mnie do tej misjonarskiej wspólnoty modlitwy. Proszę Was, abyście wraz ze mną odmawiali codziennie Różaniec (chociaż cząstkę) w intencji powierzonej mi misji i abyście zechcieli przeczytać Deklarację "Dominus Jesus" oraz "Traktat o prawdziwym nabożeństwie do NMP" św. Ludwika Grinion de Monforte.

     Z serca dziękuję naszym dzieciom i młodzieży za zrobione pięknie Różańce (z Przemyśla). Zabrałem ich tylko część, a tu potrzeba kilka tysięcy. Są dla naszych dzieci nie tylko ozdobą, którą z dumą noszą na szyi jak wyznanie wiary, lecz przede wszystkim odmawiają go codzień jako potężną obronę przed szatanem, chorobami, czarami, trucicielami czy innymi niebezpieczeństwami. Jeśli będziecie mogli zrobić tych różańców więcej, przyślijcie je na mój adres. Nasze dzieci będą się modlić z Wami i za Was! Pozdrawiam Was wszystkich gorąco i z serca w imię Boga Ojca, który posłał do nas Swego Umiłowanego Syna Jezusa, w imię Jezusa, który za nas umarł i wraz z Ojcem daje nam Swego Ducha Św., byśmy mocno wierzyli w tę Wieczną Miłość i odważnie głosili Ją życiem, słowem, modlitwą, ofiarą, istnieniem dla Niego !

Niech błogosławi Was Najświętsza Maryja Panna Przeczysta, Królowa Karmelu i okryje Was płaszczem swej opieki !
Zostańcie w pokoju z Bogiem -
o. Jan Ewangelista







TYLKO TO MI DAJESZ?
15 sierpień 2003 r.

     Kiedy przyjechał z Najświętszym Sakramentem, zastał kobietę klęczącą, zamknięte oczy i modlącą się, oczekującą Chrystusa. Kiedy przyjęła Chrystusa w Komunii Św. misjonarz odjechał, nie miał już więcej czasu, żeby poczekać, porozmawiać z nią, pobłogosławił ją, udzielił jej błogosławieństwa i wyjechał.



W Burundi pewnego dnia misjonarz jak zwykle wyjechał na misje, aby katechizować - dzieci w buszu, ludzi biedni, katechumeni, dorośli i dzieci. Gdy patrzył na ich poszarpane, brudne, nędzne ubrania, zrobiło mu się ich żal. Po wyłożeniu nauki Chrystusa, widząc przechodzącego obok szkoły dla katechumenów sprzedawcę tytoniu, niosącego na grzbiecie tobół wysuszonego tytoniu, postanowił zakupić cały ten ładunek i rozdać na pociechę wszystkim, których tam katechizował. Ucieszywszy się, że zrobił taki dobry zakup, rozdaje liście tytoniu. Aż w pewnym momencie trafia na staruszkę. Ta staruszka podchodzi do niego, spojrzała mu prosto w oczy i mówi do niego:

-Tylko to mi dajesz?
Zdziwiony misjonarz pyta:
- No, ale czego ty chcesz? Nic więcej nie mam.
Misja jego była oddalona o ok. 30 km. Pomyślał sobie, że może potrzeba jej żywności, ubrań. A ta kobieta, patrząc nieustępliwie na niego mówi:
-Ja przyszłam po Chrystusa, daj mi Komunię Św.
Misjonarz był w szoku. Pierwszy raz zobaczył kobietę, która potrzebuje Chrystusa w Komunii Św., co jest dla misjonarza rzeczywiście jak gwiazdka z Nieba. Nie oglądając się mówi:
-Kobieto, zaczekaj tutaj.

     Polecił innemu rozdać liście tytoniu, a sam wsiadł w samochód pojechał na misję. Sporo czasu upłynęło. Kiedy przyjechał z Najświętszym Sakramentem, zastał kobietę klęczącą, zamknięte oczy i modlącą się, oczekującą Chrystusa. Kiedy przyjęła Chrystusa w Komunii Św. misjonarz odjechał, nie miał już więcej czasu, żeby poczekać, porozmawiać z nią, pobłogosławił ją, udzielił jej błogosławieństwa i wyjechał.

     Kiedy przyjechał następnego miesiąca, już nie zastał jej żywej, odeszła 2 dni później. Znała dzień i godzinę, misjonarz nie wiedział, że Bóg chciał ją wziąć do siebie. Poprosiła o Chrystusa.







JEŚLI STĄD PÓJDZIECIE, STRACIMY WSZYSTKO, CO MAMY
17 sierpień 2003 r.

     Kiedy malutki chłopiec zobaczył, że siostry pakują swoje walizki, zaczął walić w wielki bęben, którym zwołuje się ludzi na Mszę św. Walił tak zaciekle, że ludzie nie wiedzieli co się dzieje. Sądząc, że rebelianci już są blisko wszyscy zgromadzili się wokół kościoła. Wtedy dowiedzieli się, że siostry się pakują. Gdy cała wioska najbliższa dowiedziała się o tym, otoczyli tę misję i najstarszy przyszedł i powiedział tylko jedno zdanie...



Pewnego dnia spotkałem misjonarza, który pracuje w Zairze. Razem z siostrami prowadził parafię. Na początku budował sam tę parafię - 25 tys. ludzi, która jest rozproszona (każdy żyje w swoim domku, lepiance w buszu, uprawia malutkie poletko i tak się żywi).

     Kościół był pod gołym niebem, jedynie zadaszenie na ołtarz do sprawowania Mszy św. Na sprawowanie pierwszej Mszy św. przyszło zaledwie 10 osób. Najbardziej podbudowało go to, że przyszły nie tylko osoby najstarsze, ale przyszły także ich dzieci - przyszły 2 rodziny. Te 2 rodziny były początkiem całej jego parafii. Po kilku latach pracy zbudowano już kościół, a potem siostry przyjechały, żeby prowadzić szpital. Prowadziły tę działalność duszpasterską i modlitewną przez kilkanaście lat, aż do momentu, gdy wybuchła wojna domowa. Rebelianci zaatakowali od północy, zeszli z gór. Ponieważ parafia była usytuowana u podnóża gór z zaskoczenia zajęli kilka pierwszych wiosek. Spaliwszy wszystko, posuwali się do przodu. W pewnym momencie siostry otrzymały wezwanie od generalnej swojej siostry, że natychmiast misję "zwijać" i w ciągu kilku godzin opuścić misję, ponieważ jest zagrożenie życia. Kiedy malutki chłopiec zobaczył, że siostry pakują swoje walizki, zaczął walić w wielki bęben, którym zwołuje się ludzi na Mszę św. Walił tak zaciekle, że ludzie nie wiedzieli co się dzieje. Sądząc, że rebelianci już są blisko wszyscy zgromadzili się wokół kościoła. Wtedy dowiedzieli się, że siostry się pakują. Gdy cała wioska najbliższa dowiedziała się o tym, otoczyli tę misję i najstarszy przyszedł i powiedział tylko jedno zdanie: "Siostry, jeśli wy stąd pójdziecie, stracimy wszystko, co mamy. Wy dałyście nam wiarę, zostańcie z nami. Wasza obecność jest dla nas konieczna." Siostry nie chciały o niczym słyszeć, ponieważ otrzymały rozkaz od generalnej swojej matki i kontynuowały swoje przygotowania. W tym momencie przyszedł właśnie ten proboszcz i powiedział tak: "Proszę sióstr, jeśli siostry stąd pójdą, ja też pójdę. A jeśli ja pójdę, wszystko cośmy zbudowali zostanie zniszczone i Chrystus też zniknie stąd." Dzięki temu zobaczył i misjonarz, i siostry, że niewiele robili, niewiele mówili - żyli. Nie byli w stanie mówić, bo nie znali jeszcze języka tubylczego tak, aby się wysłowić, tylko BYLI, nic więcej. Żyli, byli, uśmiechali się, dzielili się tym, co mieli i otrzymywali od tych biednych ludzi to, czym tamci mogli się podzielić. Ich obecność stała się znakiem obecności Boga. Nie głosili wielkich kazań, nie uzdrawiali nikogo, nic więcej nie czynili, poza tym, że żyli, byli życzliwi, ich bramy były otwarte, ich drzwi od rana do wieczora w szpitalu były otwarte. Do księdza proboszcza nikt nie musiał przez kancelarię przechodzić. Proboszcz siedział pod gołym niebem. Wystawiał przed domek swój stolik i tak czekał całymi godzinami na ludzi. Ludzie przychodzili, gawędzili, opowiadali o swoim życiu, chociaż wiedzieli, ze misjonarz nie rozumie wszystkiego, nawet im to nie przeszkadzało. Ważne było, ze ktoś ich słucha, a jeśli słucha to znaczy, że żyje. Jeśli ty mówisz, to znaczy że żyjesz. Nie liczyły się pieniądze, nieważne było jak on przyszedł ubrany, ważne było, ze przyszedł żywy. Każdego dnia rwandyjczycy pozdrawiają się słowami: jak dobrze, ze żyjesz, jak dobrze widzieć cię żywego, a odpowiadają: tak, bardzo dobrze, że żyjesz. Pierwsza tajemnica Eucharystii, która daje nam światło w naszym życiu i dzięki której uczy nas Chrystus co jest najistotniejsze, to jest tajemnica obecności. Nie jest najistotniejsze to, co robimy, posiadamy, czy mamy pracę, ale najistotniejsze jest to, ze jesteśmy, żyjemy.​







PIECZONE ZIEMNIAKI NA ZGLISZCZACH SWEGO DOMU
Rok 2003
     Ten mężczyzna i kobieta siedzieli sobie tuż obok - on palił papierosa, którego zwinął z liści tytoniu, ona siedziała obok i jadła słodkiego kartofla, dzieci nieopodal, łamiąc się ziemniakami, które jeszcze zostały upieczone na tym ogniu na ich własnym domu, ponieważ gdy się palił wrzucały kartofle.



Biedna rodzina, która ma 17-ścioro dzieci. Mieszczą się w 3 domkach, leżą na matach na ziemi. Kiedy przychodzi pora deszczowa, wszystko się leje. Mają 10m^2 pola. Mężczyzna uprawia to pole, aby kogoś wyżywić, starsze dzieci muszą zdobyć pożywienie i zarobić na inne. Pewnego dnia ktoś podłożył ogień pod te 3 domy i spaliły się domy i wszystkie rzeczy, jakie posiadali. Zostali tylko w tych łachmanach, które mieli na sobie. Wszystko stracili. Dziewczynka przybiegła, gdy ogień zajął domy, aby wszystko mi opowiedzieć. Kiedy poszedłem z nią i zobaczyłem zgliszcza, wyobrażałem sobie, że mężczyzna i kobieta będą dramatyzować, rwać sobie resztki włosów na głowie, krzyczeć, płakać, będzie się coś dziać. Ten mężczyzna i kobieta siedzieli sobie tuż obok. On palił papierosa, którego zwinął z liści tytoniu, ona siedziała obok i jadła słodkiego kartofla, dzieci nieopodal, łamiąc się ziemniakami, które jeszcze zostały upieczone na tym ogniu na ich własnym domu, ponieważ gdy się palił wrzucały kartofle. Gdy się upiekły, obrały je ze skórki i jadły. Byłem zdziwiony, zaszokowany. Zapytałem się: Jaka przyszłość przed wami? A on do mnie mówi: Księże, usiądź, odpocznij, zmęczony jesteś. W sercu miał pokój. Gdy zjadłem z nimi ziemniaka, mężczyzna powiedział: Proszę księdza, Bóg dał mi siłę, żebym zbudował jeden dom, da mi siłę abym zbudował drugi. A jeśli i ten spłonie, zbudujemy trzeci. Przytulając swoją małżonkę mówi: Razem zdołamy. Najważniejsza w życiu małżeńskim jest obecność tej osoby, którą kochasz, przez którą jesteś kochany, z którą jesteś związany. Jeśli tej osoby zabraknie, wtedy wszystko się wali, a wdów w Rwandzie jest więcej niż małżeństw po ludobójstwie w 1994r.

     Bł. o. Damian, jadąc na Molokai, gdy biskup go błogosławił miał powiedzieć, że chętnie tam pojedzie, jeśli tylko będzie miał prawo do przechowywania Najświętszego Sakramentu: Jeśli Chrystus tam będzie, ja też mogę tam być. Zachorował na trąd i nie mógł już odprawiać Mszy św., nie mógł już udzielać komunii św. ze względu na chorobę, którą się zaraził, opiekując się trędowatymi na wyspie Molokai. Siostra, która mu pomagała zaświadczyła, że wielokrotnie zastawała go klęczącego na podwórku, w ogrodzie tuż przy kaplicy, wpatrzonego w okno kaplicy gdzie był Najświętszy Sakrament.







ŚMIERĆ PRZYCHODZI W SWOIM CZASIE
Rok 2003
     Stanęło mi przed oczyma spotkanie modlitewne, na którym modliliśmy się i wy błogosławiliście mnie. To było tak mocne, że powiedziałem sobie: O nie, zostaję! Czułem waszą modlitwę i za nią z całego serca wam dziękuję. Bądźcie otwarci, bo możecie modlić się za misjonarza, którego nie znacie, a dzięki waszej modlitwie, Bóg może go ocalić od niebezpieczeństwa, którego on nawet nie przewiduje.



Dziękuję za modlitwę. Były takie momenty, że odczuwałem ją w sposób fizyczny, namacalny. Było to w Gahundze. Gdy przyjechałem nie znałem biegle francuskiego, ani wogóle języka kiniarwanda, byłem sam jak palec, został mi sam Jezus w kościele i kaplicy. Moi współbracia Marcin i Sylwester byli całymi dniami zajęci pracą z ludźmi, a ja byłem sam, nie miałem grupy, gdzie mógłbym śpiewać, modlić się, byłem sam, sam, sam. Myśl moja biegła od razu do grupy, wspominałem te ogórki, cebule, melony, które jadłem jak Izraelici, którzy wyszli z Egiptu i wspominałem te dobre czasy, wspaniałe święta. W pewnym momencie musiałem się z wami rozstać duchowo, to znaczy opuścić Przemyśl nie tylko fizycznie. Nie miałem nadziei, że stworzy się jakaś grupa zastępcza, że zrobię nową ewangelizację na wzór przemyskiej. Wszystko było nowe, inne i musiałem opuścić to i zostać tylko z Bogiem i pozwolić Bogu, żeby otworzył mi oczy na coś zupełnie nowego. Nie mam ani jednej grupy, nie mam takiej grupy jak w Polsce i wcale nie żałuję, bo tam jest coś zupełnie nowego, innego, nieporównywalnego z tym, co było w Przemyślu.

     Był taki moment, który pomógł mi dzięki waszej modlitwie, była to pierwsza malaria w grudniu 2001 r. Nie wiedzieliście o tym, dowiedzieliście się dopiero w styczniu. Byłem złamany malarią na Boże Narodzenie, gdy szpitale wszystkie były pozamykane, najbliższy lekarz 30 kilometrów, a ja miałem prawie 400 stopni gorączki, żadnych leków w domu, wpadłem w panikę. No, wiecie, jak tak umrzeć co za chwała. Misjonarz - umarł w łóżku, ani go nie pożarli, nie zabili oszczepem, tak marnie zginął. Wziąłem sobie to tak poważnie do serca, że gdy mój przełożony wszedł do celi, zwróciłem się do niego z wyrzutem: Niech ojciec coś robi, przecież ja tu umrę. A on patrząc na mnie trochę się skrzywił i mówi tak: Spokojnie, cierpliwości. Śmierć przychodzi w swoim czasie. Tak mnie pocieszył. Ale ściągnęli pielęgniarkę o 11.00 w nocy, która widząc mnie w takim stanie od razu wiedziała, że to malaria, nie badała krwi. Dała mi leki i powoli jakoś to puściło. Po raz pierwszy nie mogłem uczestniczyć, będąc w Afryce, w Bożym Narodzeniu. To było pierwsze Boże Narodzenie w historii mojego życia, które przeleżałem w łóżku. Pierwsze uczucie, jakie się pojawiło to żal, że nie mogę spędzić z braćmi ani w Przemyślu, ani w Butare tego Bożego Narodzenia. Ale była to Boża lekcja, ponieważ żeby jeden smak zastąpić drugim, trzeba najpierw zrobić post. W tym momencie, gdy byłem w kryzysie i zadawałem sobie pytanie: Boże, co ja tu robię? Walizy pakuję i zjeżdżam z powrotem, to nie ma sensu. Stanęło mi przed oczyma spotkanie modlitewne, na którym modliliśmy się i wy błogosławiliście mnie. To było tak mocne, że powiedziałem sobie: O nie, zostaję. Czułem waszą modlitwę i za nią z całego serca wam dziękuję. Bądźcie otwarci, bo możecie modlić się za misjonarza, którego nie znacie, a dzięki waszej modlitwie, Bóg może go ocalić od niebezpieczeństwa, którego on nawet nie przewiduje.





NIEMOŻLIWE NAWRACANIE BEZ NAWRÓCENIA
Rok 2003
     Misjonarz jedzie głosić Ewangelię, ale jednocześnie jest nawracany przez tych ludzi, jeśli jest tylko szczery i uczciwy wobec tych, których spotyka. Jeżeli spotkacie misjonarza, który bez przerwy zrzędzi i narzeka na czarnych, tzn. że ma jednokierunkową ulicę. Pojechał nawracać i nie chce się nawrócić. Jest niemożliwe nawracać bez nawrócenia się



Najmocniejsze w moim rozumieniu było to, co przeżyłem w swoim sercu, gdy pojechałem do Kibeho, Gahungi i spotkałem prostych ludzi. Jeżeli ktoś wam powie, że misjonarz jedzie do Afryki, żeby nawracać ludzi, ale nie jest to ścieżka jednokierunkowa, ale dwukierunkowa. Misjonarz jedzie głosić Ewangelię, ale jednocześnie jest nawracany przez tych ludzi, jeśli jest tylko szczery i uczciwy wobec tych, których spotyka. Jeżeli spotkacie misjonarza, który bez przerwy zrzędzi i narzeka na czarnych, tzn. że ma jednokierunkową ulicę. Pojechał nawracać i nie chce się nawrócić. Jest niemożliwe nawracać bez nawrócenia się. Ja spotkałem w Kibeho matkę, która zaraz gdy zobaczyła, że jestem misjonarzem, przybiegła, żeby podzielić się tym, co Bóg uczynił w jej życiu. Przyprowadziła swoją córeczką. Przez sześć lat córeczka miała ataki wymiotne, gdy jechali samochodem, a była to bogata rodzina. Pewnego dnia, gdy usłyszeli o objawieniach Matki Bożej w Kibeho, już po wypróbowaniu wszystkich medykamentów, potrafili z Kigali wziąć córką na ryzyko. Wcześniej matka z ojcem modlili się przez całą noc, żeby mogli dojechać. Wzięli wszelkie zabezpieczenia. Gdy jechali, przez całą drogę dziecko wymiotowało. Dojechawszy do Butare, ojciec chciał przenocować i rano zostawiwszy dziecko w szpitalu, pojechać do Kibeho, bo dziecko jest wymęczone wymiotami. Rankiem, gdy wstali, zdecydowali się jeszcze spróbować. Pojechali z Butare do Kibeho (ok. 20 kilometrów po wartepach). Gdy dojechali, rozpoczęło się nabożeństwo, widzący mówili przez mikrofon, wszyscy inni modlili się na różańcu i zaczęli śpiewać pieśń do Matki Bożej. Dzieci, które były obok podium zaczęły tańczyć. Gdy to dziecko zobaczyło tańczące inne dzieci, puściło matkę i ojca i pobiegło w grupę tańczących.

     Matka nie mogła wyjść z podziwu, ojciec tak samo. Dziewczynka, która przed chwilą była prawie umierająca i mieli ją zostawić w szpitalu nagle zaczyna tańczyć i śpiewać. Ten taniec trwał prawie 2 godziny. Po tym tańcu poszli na modlitwę, wspólnie się modlili, spędzili wieczór w Kibeho, a rankiem powracali. Od Kibeho do Kigali dziewczynka już nie wymiotowała, również następnego dnia. Przez cały czas matka modliła się na różańcu, prosząc Matkę Bożą o uzdrowienie. Do tej pory nie ma żadnych ataków wymiotnych. To był pierwszy cud uzdrowienia, które usłyszałem od rwandyjczyków.

bottom of page